Letni, zeszłoroczny odpoczynek - dzień 1



Rok temu, kiedy tylko przydarzyła się okazja do wyjazdu od razu zadzwoniłam i zarezerwowałam noclegi. Czas: piątek - sobota - niedziela - poniedziałek. Początkowo miało być 3 dni, ostatecznie zdecydowaliśmy się przedłużyć nasz pobyt.



I dzień

Wyjechaliśmy rano, dość spokojnie, podczas drzemki Małego Człowieka. Naszym pierwszym celem była Solina - Zapora Solińska. Na 5 km przed celem, Mały urządził awanturę głodomora, więc, chcąc nie chcąc, musieliśmy zarządzić postój na stacji benzynowej. Zjedliśmy po hot dogu, wypiliśmy kawę i staraliśmy się dojechać w ciszy na parking. Udało się, zapakowaliśmy to co najpotrzebniejsze, małego zamotałam w chustę i ruszyliśmy szybciutko nad tamę. Przespacerowaliśmy spokojnie wśród tłumów, pooglądaliśmy standardowo rybki :) Zdecydowaliśmy się na rejs statkiem po zalewie Solińskim. Mały szybko zasnął uśpiony szumem fal, a my spokojnie mogliśmy oglądać widoki i pooddychać. Na rejsie ostatnim razem byłam chyba w gimnazjum, dlatego też chciałam to powtórzyć :) Niemniej nie wybrałabym się tam  w tym roku, ani w następnych dopóki dzieciaki nie będą większe, że będzie to jakiś element, który mógłby ich zainteresować. Co jeszcze było dla mnie trochę nudne? Nagrany przewodnik. Uważam, że to duży minus tych rejsów. Niemniej zdjęcie przy sterze zrobione wiadomo!



Po rejsie udaliśmy się na obiad na brzegu, gdzie zjedliśmy pysznego pstrąga z grilla. Potem przeszliśmy na plażę. Akcesoriów do pływania nie mieliśmy, ale pomoczyć nóżki, posiedzieć, po odpoczywać to my zawsze chętnie.



W planach jeszcze szybkie zakupy na kolację w Ustrzykach Dolnych i dojazd do miejsca noclegowego. Apropo zakupów. Wy też tak macie jak gdzieś idziecie do sklepu na jakimś wyjeździe? Wszyscy się na was patrzą, śledzą wasze ruchy, pan ochroniarz udaje, że was nie obserwuje, kasjerka dziwnie się przygląda. Zawsze mnie to śmieszy :D Zabraliśmy kiełbaski na ognisko i zaczęliśmy szukać, gdzie ten nasz nocleg jest. Miejscowość: Żurawin. Tylko nikt nas nie uprzedził, że w Żurawinie jest tylko jeden dom i to jest nasz nocleg! Skręca się zaraz za Lutowiskami w lewo. Zaczyna się droga żwirowa. Pierwsza lampka w głowie "eee... czy my na pewno dobrze jedziemy?". Zero tabliczek, zero informacji. Chaszcze wysokie jak samochód, kurz za nami, przed nami nadal droga żwirowa. Widzimy dom. Wielki dom, jakieś stajnie. Druga lampka "to nie może być tu, Boże, gdzie my jesteśmy?!". W samochodzie zaczyna się nerwówka, Młody zaczyna popłakiwać, zasięgu nie ma, więc nie ma jak zadzwonić do właścicielki. Rozglądamy się, ale dalej żadnego domu nie widać. Zajeżdżamy na podwórko, ja gorączkowo szukam kalendarza, gdzie miałam zapisany adres. Wychodzi mała dziewczynka i pyta czego szukamy. My niepewnie odpowiadamy, że noclegu w Żurawinie. Dziewczę zaczęło się śmiać i zaprosiło nas do środka. Okazało się, że w Żurawinie nie ma więcej domów, ani tym bardziej noclegów. Trafiliśmy pod dobry adres. Pierwsze wrażenie "Ruina...". Niemniej jak weszliśmy już do środka, a po poznaniu właścicieli i ich rodziny wiedzieliśmy już, że nie mogliśmy trafić lepiej! Tak rodzinnego, sympatycznego i przemiłego noclegu nigdy nie mieliśmy. Wszechogarniająca cisza, spokój. Otwartość gospodarzy. Byliśmy w szoku, że można tak ciepło przyjmować zupełnie obcych sobie ludzi. Wzięliśmy prysznic, mały zdobył serca córek gospodarzy, Tata rozpalił ognisko. Poznaliśmy również innych wczasowiczów ośrodka więc wieczór upłynął nam naprawdę miło. Przynajmniej tacie, gdyż ja musiałam biegać co chwilę do Małego, bo spał bardzo niespokojnie. Podejrzewałam ząbki jak i ostatnie chwile lęku separacyjnego więc chcąc, nie chcąc musiałam leżeć w pokoju z Małym Kawalerem. Tata wrócił do nas ok 23, tylko z zarządzenia gospodyni, która rozgoniła najmłodszych do łóżek, a starsi zmęczeni udali się razem z nimi. Oh, żebyście widzieli tamto niebo. Kocham bieszczadzkie niebo nocą. Tak pięknego widoku nie ma nigdzie i płakać mi się zawsze chce, ze szczęścia, jak to widzę. Chłonę jak gąbka to, co widzę. Ładuję akumulatory na maksa, gdyż wiem, że jak wrócę do swojego miasta, ten widok będzie bardzo rzadki. W nadmiarze świateł widać tylko pojedyncze gwiazdy. A tam, marzenie. I siedzę i patrzę dopóki mnie sen nie zmorzy. Szkoda, że tylko aparat nie oddaje tego piękna.

Cdn...

Komentarze

  1. Brawo Kasiu! Fajnie, że założyłaś bloga. Życzę dużo zapału i jeszcze więcej wytrwałości. Prowadzenie bloga daje ogrom satysfakcji, a z czasem wiele innych benefitów. Trzymam kciuki :) A przy okazji, warto wiedzieć, że Solina to jeszcze nie Bieszczady :) Błąd kardynalny, nieprzystający do początkującej blogerki podróżniczej, niemniej jednak okraszony miłymi dla oka zdjęciami i lekkim piórem, więc do wybaczenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. uwielbiam Bieszczady i bardzo bym chciała tam wrócić, ale moje chłopaki muszą podrosnąć... 8msc mają. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O tym, jak matka sama wtargała dzieciaka na szczyt..

Bieszczadzka, leniwa niedziela...

2. Inspiracja weekendowa